Piątkowy wieczór na Stadionie Śląskim w „kotle czarownic” przyniósł bolesną lekcję dla GKS Tychy. W prestiżowych Derbach Śląska tyszanie ulegli Ruchowi Chorzów 1:2, notując dziesiątą porażkę z rzędu. Samobójcze trafienie Marcela Błachewicza i efektowny strzał Shumy Nagamatsu dały gospodarzom dwubramkową przewagę do przerwy. Mimo heroicznej pogoni za wyrównaniem w drugiej połowie, gdy Julian Keiblinger zdobył gola kontaktowego i GKS zdominował ostatnie trzydzieści minut, tyszanom zabrakło czasu na odwrócenie losów spotkania. Porażka ta znacząco komplikuje sytuację tabelową drużyny, która zrównała się punktami z drużyną zamykającą strefe spadkową.
Katastrofa w defensywie. Ruch dominuje od pierwszego gwizdka
Od początku spotkania to Ruch Chorzów dyktował warunki gry, systematycznie rozbijając ustawienie defensywy GKS Tychy. Gospodarze grali szybko, konkretnie i bezlitośnie wykorzystywali przestrzenie, jakie pozostawiali im zawodnicy z Tychów.
Już w 5. minucie alarm w obronie gości. Marko Kolar wyszedł sam na sam z Adrianem Kołotyłą, ale bramkarz GKS-u obronił to uderzenie, ratując swój zespół przed wczesną stratą gola. To była pierwsza z serii sytuacji, które pokazały, jak wielkie problemy mieli tyszanie z organizacją gry obronnej. Patryk Szwedzik był prawdziwym zmartwieniem dla defensywy GKS-u – jego szybkość i dynamiczne rajdy za linię obrony regularnie stwarzały zagrożenie bramkowe. Po jednej z akcji napastnik Ruchu strzelił z pola karnego, chybiając o centymetry.
Linia obrony GKS-u nie funkcjonowała jako zwarty mechanizm. Zawodnicy zostawiali sobie zbyt dużo przestrzeni, nie reagowali agresywnie na doskoki, a ich ustawienie pozycyjne przyprawiało tyskich kibiców o zawrót głowy. Ruch wykorzystywał to bezwzględnie, przeprowadzając prostopadłe, przeszywające podania, które regularnie stawiały w dramatycznym położeniu Bjarni Mára Stefanssona, Mateusza Lipkowskiego i Marcela Błachewicza.
Błachewicz strzela do własnej bramki. Nagamatsu efektownym uderzeniem dobija GKS
Posiadanie piłki nie było problemem dla GKS-u. Problemem była totalna bezradność, gdy piłkę miał przeciwnik. W 19. minucie stało się to, co musiało się przydarzyć przy takiej grze. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Dominika Preislera, w polu karnym GKS-u zawrzało. Marcel Błachewicz, starając się uprzedzić wbiegającego napastnika Ruchu, skierował piłkę do własnej bramki. Samobójczy gol był konsekwencją paniki w szesnastce i braku komunikacji między obrońcami.
Strata bramki jeszcze bardziej rozchwiała i tak niepewną obronę Tyszan. Ruch poczuł krew i stale zwiększał dominację na boisku. GKS próbował odpowiadać, ale każda próba organizacji ataku kończyła się stratą piłki i błyskawiczną kontrą gospodarzy.
Drugi cios przyszedł w 39. minucie i był prawdziwym piłkarskim majstersztykiem. Japończyk Shuma Nagamatsu otrzymał piłkę około 20 metrów od bramki i bez chwili wahania huknął z woleja. Piłka poszybowała w kierunku bramki Adriana Kołotyły, który nie miał szans na obronę tego efektownego uderzenia. Dla Nagamatsu był to pierwszy gol w sezonie, a jego cieszynka pełna była ulgi i radości. Dla GKS-u oznaczało to realną groźbę kolejnej kompromitacji.
Wynik 2:0 do przerwy był jednak bezpośrednim odzwierciedleniem różnicy poziomów obu drużyn w pierwszych 45 minutach. Ruch był konkretny, skuteczny i zdeterminowany. GKS – chaotyczny, bezradny i bez pomysłu na grę. Tyszanie schodzili do szatni ze spuszczonymi głowami.
Skowronek zmienia ustawienie. Keiblinger daje nadzieję po błędzie Szwocha
Trener Artur Skowronek wiedział, że musi coś zmienić. Wakczył nie tylko o wynik ale i o swoją posadę. Na drugą połowę wypuścił zespół z jasnym planem – walczyć do końca i nie odpuszczać. W 58. minucie dokonał potrójnej zmiany, wprowadzając na boisko Jakuba Tecława, Francisa Kalembę i Huberta Kubika. To była decyzja, która odmieniła obraz gry.
GKS Tychy jakby obudził się z letargu. Zespół, który przez pierwszą połowę wydawał się bezradny, nagle zaczął dominować w środku pola, systematycznie budując przewagę i zamykając gospodarzy na ich własnej połowie. Pressing był agresywny, podania celne, a determinacja widoczna w każdym zagraniu.
W 60. minucie przyszło przełamanie. Mateusz Szwoch z Ruchu Chorzów popełnił prosty błąd w ustawieniu, co błyskawicznie wykorzystał Julian Keiblinger. Austriacki zawodnik nie zastanawiał się długo – uderzył precyzyjnie i zdobył gola kontaktowego. Bramka ta była jak zastrzyk adrenaliny dla całego zespołu GKS-u. Wynik 2:1 zmieniał wszystko – nagle derby były znowu otwarte, a na Stadionie Śląskim zapanowała nerwowa atmosfera.
Drużyna, która jeszcze pół godziny wcześniej grała bez przekonania, zamieniła się w zdeterminowany zespół walczący o każdy metr boiska. Ruch, cofnięty do głębokiej defensywy i grający na czas, wyraźnie czuł rosnącą presję.
Desperacki szturm Kubika i spółki. Tecław o centymetry od remisu
Ostatnie trzydzieści minut to była prawdziwa demonstracja charakteru GKS Tychy. Tyszanie rzucili wszystkie siły do ataku, tworząc sytuację za sytuacją i zmuszając Ruch do desperackiej obrony w stylu hokejowego zamku.
Głównym motorem napędowym był wprowadzony z ławki Hubert Kubik. Zawodnik na prawym skrzydle robił co chciał – jego rajdy, dryblingi i dośrodkowania to były najjaśniejsze punkty ofensywy gości. Kubik „potańczył i poczarował”, wielokrotnie stawiając obronę gospodarzy w trudnej sytuacji i siejąc chaos w polu karnym Ruchu. Jego wejście z ławki rezerwowych było strzałem w dziesiątkę ze strony trenera Skowronka.
Michał Szpakowski próbował swoich sił z dystansu, ale jego uderzenia były albo niecelne, albo zbyt słabe, by zaskoczyć Damiana Gradeckiego. Julian Keiblinger, rozsmakowany po zdobytym golu, również szukał swojej kolejnej szansy, ale tym razem szczęście nie dopisało. Po jednym z dośrodkowań w polu karnym Ruchu powstało ogromne zamieszanie – piłka odbijała się między zawodnikami obu drużyn, a w kuluarach słychać było okrzyki zaskoczenia. GKS miał w nogach remis, ale zabrakło ostatniego, precyzyjnego podania.
W doliczonym czasie gry, Jakub Tecław, świetnie dysponowany po wejściu z ławki, oddał groźny strzał głową z kilku metrów. Piłka leciała w kierunku bramki, wynik 2:2 wisiał w powietrzu, ale wtedy fenomenalną interwencją popisał się bramkarz Ruchu Chorzów. Damian Gradecki cudem obronił to uderzenie, ratując trzy punkty dla gospodarzy. To była parada, która złamała serca kibiców GKS-u i ostatecznie pogrzebała nadzieje na zdobycie choćby punktu.
Gdy sędzia zagwizdał ostatni raz, tyszanie padli na murawę ze zmęczenia i frustracji. Mimo kolektywnego naporu, determinacji i wyraźnej przewagi w końcówce, zabrakło tego jednego, kluczowego trafienia.
Stan rywalizacji i kluczowe wydarzenia
Wynik końcowy: Ruch Chorzów 2:1 GKS Tychy (2:0)
Bramki:
- 19′ Marcel Błachewicz (GKS Tychy) – samobójcza
- 39′ Shuma Nagamatsu (Ruch Chorzów)
- 60′ Julian Keiblinger (GKS Tychy)
Żółte kartki:
- Kamil Bała (Ruch Chorzów)
- Mateusz Lipkowski (GKS Tychy)
Czerwone kartki: Nie było
Składy:
Ruch Chorzów: Damian Gradecki; Michał Konczkowski, Patryk Leśniak-Paduch, Nemanja Lukić, Dominik Preisler; Sami Mezghrani (79′ Bartosz Sobeczko), Mateusz Szwoch, Szymon Szymański, Shuma Nagamatsu (89′ Mateo Ventura), Patryk Szwedzik (56′ Kacper Żurawski); Marko Kolar (79′ Kamil Bała)
GKS Tychy: Adrian Kołotyło; Jakub Machowski, Bjarni Már Stefansson (58′ Jakub Tecław), Mateusz Lipkowski, Marcel Błachewicz; Damian Kądzior, Igor Bieroński (58′ Francis Kalemba), Michał Szpakowski, Alasana Sanyang (58′ Hubert Kubik); Julian Keiblinger, Emil Stangret (68′ Jakub Rumin)
Widzów: 10 368
